czwartek, 9 października 2014

Potrącone z kaucji imprezowe karaluchy

Zaczął się nowy rok akademicki. Do miast uniwersyteckich z całego kraju przyjechały tysiące młodych osób żądnych wiedzy bądź też nowych przygód - czyli studentów. Przez całe wakacje trwał szał i każdy niczym w przedświątecznej gorączce na prezenty, tak teraz polował na jak najlepszą stancję do wynajęcia. Już w lipcu całkiem spora ilość mieszkań znalazła swoich nowych lokatorów. Im bliżej do końca wakacji, tym trudniej było znaleźć coś przyjemnego do zamieszkania w atrakcyjnej cenie. A co z tymi, którzy zaczęli szukać zbyt późno? 

Nie ma takiej sytuacji, z której nie znalazłoby się jakieś wyjście. Może być ono byle jakie, ale zawsze jest. Podobnie i w tym temacie. Gdzie młodzi ludzie najczęściej szukają stancji? Niegdyś popularną gazetę, tudzież później portale ogłoszeniowe, zdecydowanie wypierać zaczęły cieszące się coraz większą popularnością grupy na Facebooku zrzeszające wynajmujących i potencjalnych najemców. To właśnie tam można znaleźć najwięcej ogłoszeń, których różnorodność nie zna granic. Liczba mieszkań do wynajęcia ciągle się zwiększa, bo coraz więcej osób w naszym kraju idąc za przykładem innych państw europejskich decyduje się na wynajem lokali mieszkaniowych. Chętnych najemców nigdy nie brakuje i chyba, myśląc właśnie o tym ciągłym popycie, właściciele mieszkań nie bardzo przejmują się tym, co tak naprawdę wynajmują. 

- Wzięliśmy z mężem kredyt na mieszkanie. Nieruchomości to w dzisiejszych czasach inwestycja idealna, na początku przez parę lat będziemy je wynajmować, a jak lokatorzy pomogą nam już spłacić kredyt, wtedy będziemy mogli zamieszkać sami, albo je sprzedać. – pisze na jednym z popularnych portali społecznościowych pani Jolanta.  Zapytana jednak o to, dlaczego w mieszkaniu, którego cena zdecydowanie przekracza średnią cenę mieszkań w danym mieście, z sufitu leci tynk, a na podłogach spod ochoczo stosowanego wieki temu linoleum przebija goły beton, odpowiada z oburzeniem: - Tyle pieniędzy musiałam wydać na kupno tego mieszkania, więc na pewno nie będę w nie jeszcze inwestować! Jak komuś to przeszkadza, to może sobie z tym poradzić na własną rękę. Pytanie tylko, ile osób zechce dokładać do interesu i sponsorować remont właścicielom, którzy tak naprawdę w głębokim poważaniu mają warunki mieszkaniowe swoich lokatorów. Takich mieszkań jest jednak naprawdę sporo. A to okna nieszczelne, a to coś przecieka i leci na głowę z sufitu. Ale to przecież żaden problem, zawsze można chodzić po mieszkaniu w czapce i udawać, że problemu nie ma. Jednak jest, nawet niemały. Od jakiegoś czasu na wyżej wspomnianym portalu społecznościowym można znaleźć stronę z niecenzuralną nazwą w tytule, na której prezentowane są najbardziej kontrowersyjne i – ładnie rzecz ujmując – niezadowalające mieszkania do wynajęcia. Możemy tam znaleźć ciekawie zaaranżowane małe przestrzenie, które łączą w sobie sypialnię, kuchnię i łazienkę jednocześnie, przystosowane do spania gabinety stomatologiczne, a także muszle klozetowe umieszczone w… kabinie prysznicowej. Pomysłowość wynajmujących zdaje się nie znać granic. Żarty żartami, ale w niektórych sytuacjach nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Zwłaszcza, jeśli jest się najemcą takiego mieszkania. 

- Miałem studiować w Łodzi – pisze Tomek, student I roku administracji – jednak w ostatniej chwili namyśliłem się na studia w Warszawie. Szukałem jakiejś stancji do wynajęcia, ale wszystkie dobre i tanie mieszkania były już zajęte. Nie stać mnie na wygórowane ceny, dlatego wziąłem to, na co mogłem sobie pozwolić, z myślą, że potem poszukam czegoś innego. Ale to trudniejsze niż mi się wydawało. Tomek dalej mieszka na stancji, o której mowa. Razem z nim mieszkają też rybiki cukrowe. – Są dosłownie wszędzie. Na początku widywałem je tylko nocą, w łazience i były małe. Teraz są też w kuchni i w pokoju. Ostatnio znalazłem jednego w pudełku z przyprawami, kiedyś na kuchence. Na niepisanych współlokatorów narzeka też Ola, studentka II roku dziennikarstwa w Olsztynie. – Mieszkam w wieżowcu w centrum miasta. Początkowo wydawało mi się, że trafiłam na stancję idealną, bo opłaty są niskie, a mieszkanie całkiem przytulne. Później okazało się, że mam karaluchy. Muszę dokładnie sprawdzać wszystkie wyjmowane z szafek rzeczy, a jak kiedyś szłam się myć i znalazłam jednego w wannie, to prawie zemdlałam. 

Jednak to nie ofiary kreatywności właścicieli w aranżacji wnętrz ani też niespodziewanych sublokatorów zdają się narzekać najbardziej. Większość skarg dotyczy nie kogo innego, jak wścibskich i uciążliwych wynajmujących. – Nie polecam stancji na ulicy *** w Gdańsku! Właścicielka jest nie do zniesienia! Potrafi przyjść w środku nocy sprawdzić, czy w mieszkaniu jest czysto i nie ma imprezy. Ma swoje klucze i pod naszą nieobecność grzebie nam po szafkach, nienormalna jakaś! Nie chce oddać kaucji, niby za usterki, które były tak naprawdę jeszcze przed naszym wprowadzeniem! Uważajcie na nią! To nie jedyne ogłoszenie przestrzegające przed jakimś właścicielem. Jednak ci także nie pozostają dłużni. Do wszystkich wynajmujących: Uważajcie na ***. Chłopak zrobi Wam z mieszkania pobojowisko. Wieczne imprezy, telefony od sąsiadów w środku nocy, że spać nie mogą, a w mieszkaniu bród i smród. Stół rozwalony, ściany malować trzeba było trzy razy (…), jak kaucji nie chciałem mu zwrócić, to jeszcze mi groził.

Trudno dojść, czy to właściciele tacy szaleni, czy lokatorzy niewdzięczni. Prawda z pewnością leży gdzieś pośrodku, co nie zmienia faktu, że  przed wynajęciem mieszkania zarówno właściciel, jak i osoba wynajmująca powinny dobrze przemyśleć sprawę. Wynajmujący musi pamiętać, że nie każdy student to synonim imprezowicza i każdy ma prawo do prywatności. Nie można traktować młodych ludzi jako prostego sposobu na spłacenie kredytu. Kolejnym istotnym aspektem są ceny, które – bardzo często – nie są adekwatne do wyglądu. PRL-owskie meblościanki, wzorzyste tapety przyprawiające o oczopląs i gnijące linoleum nierzadko tworzą wystrój pokojów do wynajęcia za niebotyczne kwoty. Lokator zaś winien nie zapominać, że mieszka w lokalu, który nie należy do niego, ale do innej osoby, więc wypadałoby okazać trochę poszanowania dla tego miejsca. Przed samym wynajęciem najważniejsze jest sporządzenie dobrej umowy, której warunki są jasne i dogodne dla obu stron. Wszelkie ubytki również należy spisać jeszcze przed wprowadzeniem się, aby nie było później niejasności, kto jest ich sprawcą. Nie ma jednak skutecznej metody na nieuczciwych właścicieli, tak samo jak na złych lokatorów. Warto jednak pamiętać, że jeśli chce się, by ludzie traktowali nas w porządku – sami musimy zacząć tak traktować innych. 

czwartek, 3 lipca 2014

Mój własny raj

Myślę, że każdy człowiek ma gdzieś na świecie swój raj na ziemi. Miejsce, do którego pragnie wracać, mimo, iż był tam już wiele razy. Azyl, w którym może odpocząć od codziennego zgiełku, pracy, pędu wielkomiejskiego życia. Miejsce, w którym osiąga spokój i ukojenie, gdzie czuje się idealnie.

Ja swój mały raj odkryłam stosunkowo niedawno, bo trzy lata temu. Wtedy to stopniowo zaczęłam dostrzegać piękno Warmii i Mazur, regionu, w którym żyłam od urodzenia, jednak nie byłam świadoma jego uroków. Zapragnęłam poznawać nieznane zakątki moich okolic, wyszukiwać miejsca, do których chciałabym wracać i w których czułabym się bezpiecznie. Tak właśnie, pewnego dnia, zawitałam do Kiersztanowa, niewielkiej wsi w powiecie mrągowskim. Od razu zauroczyło mnie to miejsce. Jego ogromnym atutem niewątpliwie jest położenie - pomiędzy dwoma jeziorami: Juno i Kiersztanowskim, które łączy rzeka Dajna. Zaczęłam powracać tam codziennie i odkrywać nowe zakamarki tego uroczego obszaru. Z głównej drogi (Mrągowo-Święta Lipka) są dwa wjazdy do wsi. Przy jednym z nich znajduje się niesamowity pomnik świętego Jerzego walczącego ze smokiem. Kawałek dalej jest umiejscowiony jeden z najbardziej reprezentacyjnych obiektów hotelarskich tego regionu - Dworek "Błękitny Anioł". Z jego okien rozciąga się przepiękna panorama na zieloną polanę oraz jezioro. W samej wsi znajduje się niewiele domów, sklep, pomnik z 1411r. oraz ogrom stworzonych przez naturę arcydzieł. Dostęp do jezior jest prosty, prowadzą do nich niewielkie pomościki, których jest całkiem sporo. Jezioro Juno osadzone jest w dole, tak, że od strony lasu, który znajduje się wyżej, można podziwiać je w całej rozciągłości. Istnieje możliwość wypożyczenia kajaków lub łódki. Poznając Kiersztanowo każdego dnia, próbowałam zagłębiać się w jego zakątki coraz bardziej. W miejscu, w którym idealnie widać całą wieś, odkryłam nieskończony budynek. Jego stan i gęste chaszcze do niego prowadzące wskazywały na to, że ktoś już dawno zaprzestał budowania tego obiektu. Po zwiedzeniu go można było stwierdzić, że miał być to domek letniskowy, jednakże naprawdę pomysłowo zaprojektowany na co wskazywały liczne pokoiki różnych kształtów, schody na zewnątrz oraz ściany pokryte ogromnymi kamieniami. Posesja była duża, niestety bardzo zaniedbana. Szkoda, bo w takim miejscu mógłby stać mój wymarzony dom :)

Z pozoru zwykła wieś, w której nic nie ma... ale tylko z pozoru. Cisza, spokój, który można tam odnaleźć, wielogodzinne obcowanie z naturą, niesamowite widoki, z pewnością zachwycą każdego. Polecam odwiedzić to miejsce wszystkim i gwarantuję, że będziecie chcieli tam powrócić :)




(Zgodnie z ustawą o ochronie praw autorskich i własności intelektualnej kopiowanie zdjęć mojego autorstwa jest niezgodne z prawem. Wszystkie zdjęcia są moją własnością i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie.) 

piątek, 13 czerwca 2014

Bursa

Upalny, sierpniowy dzień pewnego lata. Wraz z grupą znajomych udaliśmy się do sławetnego akademika mieszczącego się za moim (już byłym) liceum. Wiele słyszałam o tym miejscu, widziałam je każdego dnia spoglądając przez okna sal lekcyjnych, jednak nigdy wcześniej tam nie byłam. Wiedziałam, że sporo osób traktuje to miejsce jako świetne studio fotograficzne, więc pomyślałam - czemu i ja nie miałabym się tam udać? 

Kiedyś budynki te spełniały funkcję bursy. Później zostały częściowo spalone i niszczały. Kiedy udaliśmy się tam na penetrację wnętrz i poszukiwanie czegoś ciekawego, znaleźliśmy głównie setki butelek, puszek i kapsli po różnego rodzaju napojach wyskokowych. Wchodziło się sporymi, dwuskrzydłowymi drzwiami, z których jedne zastawione były żelazną kratą. W środku było naprawdę obskurnie. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny połączony z odorem alkoholowym, brudem i starością. Można było wyodrębnić kilka pomieszczeń, między innymi stołówkę, w której organizowane były niegdyś wesela i studniówki. Kilka potężnych filarów, "okienko" przez które zapewne wydawane były posiłki. Obok kuchnia. Po drugiej stronie od wejścia kilka małych pomieszczeń oraz łazienki. Brudne, kiedyś z pewnością białe, a dziś nijak nie przypominające tego koloru kafelki przyozdobione były podpisami młodzieży, która w wolnych chwilach wybierała się do już opuszczonej bursy na sesje zdjęciowe, ale - i to pewnie częściej - na posiedzenia przy trunkach z procentami. Na wprost od wejścia znajdowały się schody. Ich stabilność nie budziła zaufania, jednak postanowiliśmy udać się na górę. Długie korytarze, schodzące kawałki farby ze ścian, kilkadziesiąt malutkich pomieszczeń, w których kiedyś mieszkali uczniowie. W pokojach prócz pustych butelek były stare gazety, kawałki materiałów, kilka tarczy z nazwą szkoły. Nic specjalnego. Jednak klimat tego miejsca był naprawdę specyficzny. Miejsce wprost genialne na zdjęcia!

Obecnie budynki zostały zburzone, a w ich miejscu postawiono blok mieszkalny. Idea ta już dawno była proponowana władzom miasta i musiało minąć naprawdę sporo czasu, żeby plany weszły w życie. Wiele rodzin dostało mieszkania, jednakże jedno z niewątpliwie najbardziej klimatycznych miejsc idealnie nadających się na mroczne sesje zdjęciowe, zostało zlikwidowane :)


      


(Zgodnie z ustawą o ochronie praw autorskich i własności intelektualnej kopiowanie zdjęć mojego autorstwa jest niezgodne z prawem. Wszystkie zdjęcia są moją własnością i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie.)

poniedziałek, 19 maja 2014

Miasto-kat

Ciudad Juárez jest miastem położonym w północnej części Meksyku, tuż przy granicy z USA. Granica ta zdaje się nie tylko oddzielać od siebie dwa kraje, ale dwa różne światy. Od 1993 do 2005 roku zginęło tutaj około 400 kobiet, a blisko 500 zostało uznanych za zaginione. Książka pt. „Miasto – morderca kobiet” przybliża trochę historię tego okrutnego miejsca na ziemi.

Reportaż  Marca Fernandeza i Jeana Christophe Rampala niewątpliwie mrozi krew w żyłach. Dla przeciętnego mieszkańca Polski to, co dzieje się w tym meksykańskim miasteczku z pewnością nie mieści się w głowie. Wojny gangów, wszechobecna narkomania oraz prostytucja, skorumpowane władze i policja – to chleb powszedni mieszkańców Ciudad Juárez. Sąsiedzi zza rzeki przybywają tutaj w celu zaspokojenia swoich dzikich rządz i znalezienia uciech życia doczesnego. Jednak najbardziej przerażający jest fakt morderstw dokonywanych na kobietach, w wieku od 5 do 35 lat, z którymi w żaden sposób nie można sobie poradzić. 

Wszystko zaczęło się w 1993 roku, kiedy odnaleziono pierwsze ciało zgwałconej i brutalnie zamordowanej kobiety. Zwłok przybywało, a winnych w dalszym ciągu było brak. Również na próżno szukać postępu w śledztwach, w których bagatelizowano lub niszczono dowody. Autorzy przez prawie dwa lata zbierania informacji, rozmów z osobami pośrednio (lub może bezpośrednio) mającymi związek ze sprawą „umarłych z Juárez” zebrali pokaźny materiał, który z każdą stroną przeraża coraz bardziej. Przytaczane przypadki brutalnych mordów, kiedy to ofiarami padają niewinne młode kobiety, nierzadko nawet dzieci wydają się być fikcją opisaną jedynie na potrzeby scenariusza filmu grozy. Niestety to realia. 

W całej tej opowieści najbardziej szkoda jest rodzin ofiar. Wiele z nich żyje w ciągłej niepewności, czy ich zaginione córki się odnajdą, czy już nie żyją. Ci, którzy są pewni, że ich bliscy zostali zamordowani, w większości dalej bezskutecznie próbują dociec sprawiedliwości domagając się porządnego śledztwa i ukarania morderców. Na temat motywów zbrodni są różne hipotezy. Niektóre mówią o seryjnych mordercach-dewiantach, inne o rytualnych zbrodniach narkosatanistów. Wszystko wskazuje na to, że w sprawę zamieszane są zarówno władze jak i policja, także śledztwa stoją w miejscu. Część osób próbujących rozwikłać zagadkę z Ciudad Juárez, przepłaciło to życiem. Czy zatem istnieje szansa, że w tym mieście kiedyś zapanuje spokój?

Na razie nie ma na to szans. Zdjęcia zaginionych i poszukiwanych osób oraz artykuły w gazetach o kolejnych makabrycznych zbrodniach zdają się wkomponowywać w pejzaż miasta, a historia nie mieć końca. Jednak, prócz w większości przykrych aspektów, w książce można przeczytać o pozytywnych skutkach poczynań pewnych ludzi dobrej woli, między innymi o schronisku dla bitych i szykanowanych kobiet, które w Meksyku są narażone na upokorzenia ze względu na bardzo rozwinięty kult macho. 

Reportaż, mimo, iż porusza temat bardzo ciężki i straszny, jest godny polecenia. Z łatwością czyta się kolejne strony, stając się poniekąd świadkiem opisywanych historii. Zgłębiając się w treść możemy mieć poczucie bycia w centrum wstrząsających wydarzeń. Pomimo wielu danych statystycznych i często suchego języka w jakim relacjonowane są zdarzenia, książka ogromnie działa na emocje. Po jej przeczytaniu niełatwo jest przejść w spokoju do zwykłych, codziennych czynności. Daje do myślenia i sprawia, że człowiek pozostaje jeszcze przez – dłuższą, bądź krótszą – chwilę w zadumie. „To ludzie ludziom zgotowali ten los.”

sobota, 19 kwietnia 2014

Kolorowe kurczaczki i wesołe jajka

Większość osób nie przepada za Wielkanocą. Wolą Boże Narodzenie, bo jest choinka, prezenty, a i wolne od szkoły dłuższe. Wszak wiosenne święta też mają swoje plusy. Zawsze na stole jest pełno pysznego jedzenia, ludzie jedzą i narzekają, że bolą ich brzuchy, po czym biorą sobie dokładkę. Na drugi dzień jest Śmigus-Dyngus i można bezkarnie pooblewać wodą wszystkich i wszystko wokół. Czeka się na te święta, przystraja wnętrza, piecze ciasta, a potem znowu trzeba powrócić do szarej rzeczywistości. Nic się nie zmienia.

Jednak nie o to w tym wszystkim chodzi. Skomercjalizowane święta przeniknęły już na dobre do części domów. Ale to przede wszystkim zmartwychwstanie Jezusa! Tak, to o Niego tutaj chodzi. Zajączki, kurczaczki, to wszystko jest naprawdę sympatyczne, ale nie najważniejsze. Jesteś ateistą i nie wierzysz w Boga? Dlaczego więc celebrujesz ten dzień? To zabawne, ale niektóre osoby nawet ze świąt są w stanie wziąć tylko to, co im pasuje. Żarełko, pisanki, wolny dzień – tak, a coś więcej? Nie mogę się oprzeć pokusie, by wstawić w tym miejscu pewien odcinek z cyklu ‘Matura to bzdura’: KLIK
 
Życzę Wam wszystkim naprawdę pięknych Świąt Wielkiej Nocy, spędzonych w gronie najbliższych. Niech zmartwychwstały Jezus otworzy Wasze serca, by napełniły się one wiarą, nadzieją i miłością. To także idealny moment, by spędzić trochę czasu z najbliższymi, odwiedzić rodzinę, porozmawiać. Przeżyjcie ten czas jak najpiękniej, niech zmieni on coś w Waszym życiu na lepsze! :)

czwartek, 27 marca 2014

Oldschool station

Środa 26 marca była chyba pierwszym naprawdę ciepłym dniem tego roku. Słońce obudziło mnie z samego rana zaglądając przez okno, więc pomyślałam, że będzie to idealny dzień na sesję zdjęciową. Wraz z Magdą i Mileną postanowiłyśmy stworzyć coś fajnego i w tym celu udałyśmy się na, niewątpliwie klimatyczny w swej 'obskurności', olsztyński dworzec i tereny mieszczące się przy nim. Milena w roli wizażystki sprawdziła się świetnie, zaś Magda – która wcześniej nie miała do czynienia z fotomodelingiem – idealnie czuła się przed obiektywem. Oto część efektów naszej współpracy :)










    


(Zgodnie z ustawą o ochronie praw autorskich i własności intelektualnej kopiowanie zdjęć mojego autorstwa jest niezgodne z prawem. Wszystkie zdjęcia są moją własnością i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie.)

piątek, 17 stycznia 2014

"Co ja pacze?"

Właśnie postanowiłam zmienić sobie stronę startową na Google. W zasadzie sama zachodzę w głowę, dlaczego dopiero teraz, skoro i tak zwykle używałam jej jako wyszukiwarki. Jednak nie był to jedyny powód. Po prostu kiedy wchodzę do Internetu, zwykle jest to spowodowane tym, że chcę się odprężyć, w jakiś sposób zrelaksować, porobić coś czasem mniej, czasem bardziej konstruktywnego, ale na pewno przyjemnego. Ostatnią rzeczą jakiej wtedy pragnę jest irytacja i zażenowanie, ale niestety. Mam taki nawyk, albo może to zboczenie przyszło-zawodowe, że w momencie, gdy otwiera się przede mną serwis informacyjny, po prostu po kolei czytam co jest. I ręce mi opadają, gdy widzę to, co widzę niemalże codziennie. Oczom nie wierzę i siedzę z miną srającego na pustyni kota, niczym bohater filmu "Nic śmiesznego" gapiąc się na talerz, siedzę i w głowie mam tylko jedną myśl: "Co ja pacze?!" 

Mało jest osób, które wiedzą jak wygląda człowiek, który wynalazł szczepionkę, albo kim tak naprawdę byli Illuminaci. Natomiast kim jest i jak wygląda niejaka, ostatnio bijąca rekordy popularności, Natalia S., wiedzą wszyscy. Wszelkie serwisy rozpisują się o niej, śledzą każde jej mało ambitne poczynanie i cytują równie prymitywne wypowiedzi. Gdzie nie spojrzę widzę ostatnio znajome napompowane usta, wybałuszone oczy (swoją drogą radziłabym - w naprawdę dobrej wierze - zrobić pani S. badanie tarczycy) i kaczy wyraz twarzy. W gazetach, w Internecie, w telewizji... niedługo będę się bała otworzyć lodówkę, żeby i tam jej nie zastać. Na próżno głowię się, czym ta pani wsławiła się na tyle, żeby codziennie powstawały o niej dziesiątki nowych artykułów. Na pewno nie inteligencją, ani elokwencją, ani żadnym talentem. Również z urodą jest krucho, bo trudno w tym nawale silikonowego kiczu znaleźć coś naturalnego. Przykre jest, że w dzisiejszych czasach stają się celebrytami osoby, które są tak naprawdę nikim na każdej płaszczyźnie życiowej. Albo osoby, które mordują swoje dzieci, a potem bezkarnie brykają po świecie, a turyści robią sobie z nimi pamiątkowe zdjęcia na naszą klasę. 

O pomstę do nieba woła też sposób pisania owych artykułów. Nie wiem skąd się wzięli ci wszyscy pseudo-redaktorzy, ale czasami mam wrażenie graniczące z przekonaniem, że nie mogli oni skończyć szkoły podstawowej, a co dopiero studiów wyższych. Liczenie błędów ortograficznych, interpunkcyjnych i stylistycznych popełnianych przez wyżej wspomnianych stało się całkiem interesujące, bo z dnia na dzień nie próżnujący w tych dyscyplinach autorzy biją swoje rekordy. 

Jakie jeszcze fascynujące artykuły serwują nam popularne serwisy informacyjne? A no na przykład o ciągle powiększających się biustach znanych i lubianych gwiazd małego ekranu, o końcu świata, który według naprawdę wielkich wizjonerów miał już nastąpić w tym roku jakieś dwadzieścia razy, o tym, że komuś na plaży trochę obsunęły się spodnie i dało się zauważyć kawałek niesłychanie seksownych stringów, albo o tym, co zrobi bohater jednego z tysiąca popularnych tasiemców za czterdzieści pięć odcinków. 
Będąc dziennikarką mam nadzieję tworzyć dużo lepsze artykuły. Wiem jednak, że całego świata nie zmienię i chłamu będzie w internecie pełno zawsze. Mogę za to zmienić mój mały świat... po prostu nie czytając tych bzdur :)